Kolejni samorządowcy rozmawiają o zmianie przepisów prawa pracy, by poprawić fatalną sytuację. – Jeśli owoce będą nadal tak tanie, uproszczone procedury nic nie dadzą. Nie mamy jak płacić sezonowym pracownikom oczekiwanych stawek – tłumaczą sadownicy, którzy próbują zbierać owoce własnymi siłami. Reszta spadnie i zgnije.
Radni z gminy Łaziska na ostatniej sesji jednogłośnie zaakceptowali wysłanie do minister rodziny i polityki społecznej apelu dotyczącego zmian w prawie pracy. Chodzi o możliwość zatrudniania w rolnictwie pracowników na uproszczonych warunkach (istotne jest pominięcie testu rynku pracy) z nowych kierunków migracji zarobkowej: Uzbekistan, Nepal czy Indie oraz tymczasowe zatrudnienie uchodźców niepełnoletnich (16-18 lat) na warunkach dopuszczalnych dla młodzieży. Mają to być lekkie prace przy zbiorach.
– Może to nam się wydać dziwne, ale ci ludzie poszukują pracy. Proszę mi wierzyć że już zaczynają się pojawiać tacy pracownicy. Może w Polsce nie jest ich tak dużo, ale badania wykazują, że w ogóle na europejskim rynku pracy jest ich coraz więcej – tłumaczył na sesji Karol Grzęda, wójt gminy Łaziska.
– Może zerwą wiadro jabłek i się oddalą do pracy w Warszawie w jakichś kuchniach. Tak to się skończy – powątpiewali radni.
– Uważacie państwo, że nie warto próbować szukać innych pracowników. Przecież niemal każdy z państwa miał kontakty z pracownikami z Ukrainy przed konfliktem zbrojnym. Wiedział, jak ich pozyskać. I wie co dzieje się teraz. Uważam, że to pismo jest zasadne – dodał wójt, który przed sesją dostał pismo od Związku Sadowników Rzeczpospolitej Polskiej z prośbą o podjęcie uchwały i zwrócenie się do minister Marleny Maląg.
Radni z Łazisk po dyskusji stanowisko przyjęli. W tym miesiącu będą o problemie rozmawiać radni z gminy Józefów nad Wisłą, bo sadownicy odezwali się do wszystkich rolniczych samorządów powiatu. Pismo w tej sprawie dostał wójt Grzegorz Kapica, który już stosowny dokument do pani minister wysłał. Teraz wypowiedzą się radni.Dobrze, że popierają
Mieszkańcy gminy Łaziska uważają, że radni dobrze zrobili przyjmując stanowisko. Ich zdaniem zmiany są konieczne by mogli dalej funkcjonować.
– Tegoroczne zbiory trwały o wiele dłużej i nie wszystko zostało zebrane. Do sadu zatrudniałem 10 osób, a do truskawek, malin zwykle 4-5. Co roku przyjeżdżali do mnie ci sami Ukraińcy. W tym roku nie dostali pozwoleń. A wśród uchodźców są same kobiety i dzieci. Oni nie są zainteresowani pracą – tłumaczy właściciel 30-hetarowego gospodarstwa odziedziczonego po rodzicach.
Jest sceptyczny jeśli chodzi o pracowników, którzy by mieli się pojawić u nas z nowych kierunków migracji zarobkowej.
– Jak wygląda życie w Indiach? To zupełnie inna kultura. Między nami a Ukraińcami nie ma aż tak wielkiej różnicy, choć i te się oczywiście zdarzają. Trzeba zapewnić pracownikom zakwaterowanie, jakieś podstawowe warunki. Kto potem będzie po nich sprzątał, naprawiał ewentualne zniszczenia – zastanawia się przedsiębiorca.
Za tanie owoce
W efekty zmian przepisów, nawet gdyby zostały wprowadzone nie wierzy pan Roman, który od ponad 30. lat prowadzi z braćmi gospodarstwo sadownicze w powiecie opolskim.
– Byli Ukraińcy w poprzednich latach, ale już nawet w czasie pandemii, kiedy trzeba było organizować dwa tygodnie kwarantanny, odbywali ją i jechali dalej, gdzie są lepsze pieniądze. Na zachód Polski, do Niemiec, Holandii. Teraz Ukrainiec w gospodarstwie to rodzynek. Nikt nie chce pracować u nas na wsi za takie stawki. Z 30 ton czereśni, tonę zebraliśmy własnymi siłami, sam sprzedawałem je na giełdzie, żeby mieć na opłaty. Reszta owoców została na drzewach. Ze śliwek zebrałem może kilogram? Wszystkie wiszą. Firmy od nas nie skupują, nikt ich nie zerwie za stawkę, którą mogę zaoferować. I nie tylko ja. Wszędzie są spadające, gnijące owoce, których nikt nie sprząta, aż żal patrzeć. Wczesne jabłka można już zbierać, w połowie września będą wszystkie odmiany. I potrzeby na rynku pracy jeszcze większe – przewiduje sadownik, który uważa, że jeśli nie wróci handel z Rosją, który był dla producentów owoców bardzo ważny, nic sytuacji nie poprawi. To kontrakty z Rosją pozwalały na utrzymanie gospodarstw i opłacenie sezonowych pracowników.
Z Nepalu? zapraszam
Poza tym zdaniem pana Romana coraz mniej osób decyduje się na pracę w rolnictwie. Wybierają zajęcia w innych branżach, choćby sprzątanie.
Uchodźcy z Ukrainy nie są postrzegani przez mieszkańców jako ewentualni pracownicy. W rozmowach podkreślają, że mając rządowe pieniądze przyjezdni stracili zainteresowanie zatrudnieniem. A ci, którzy udzielili schronienia wspominają, że Ukraińcy nawet nie pomagali w domowych pracach.
– Nie miałbym żadnych oporów przed zatrudnieniem kogoś na przykład z Indii. Żadnych. Byle by ten ktoś miał chęć do pracy, bo to jest najważniejsze. Jeździłem po świecie, ludzie są różni, wszędzie możesz spotkać dobrych i złych – dodaje pan Roman.
Źródło:dziennikwschodni